czwartek, 17 stycznia 2013

Bezstresowe wychowanie i czerstwe dowcipy

Co jakiś czas zdarza mi się usłyszeć "autentyczną" zabawną historyjkę, której świadkiem miał być czyjś krewny czy znajomy znajomego. Ostatnio była to opowieść o pijanym rowerzyście, który leżał na jezdni, kierowca o mało co go nie przejechał i z zemsty załadował go na pakę i wywiózł gdzieś na drugi koniec Polski, a ów nieszczęsny rowerzysta ocknął się w rowie setki kilometrów od domu. Bla, bla, bla, każdy zna tę historyjkę. Opowiadający zarzekał się, że to jego wuj czy szwagier naprawdę był tym kierowcą. Nie potrafiłem go przekonać, że opowiada miejską legendę, którą znam od co najmniej 15 lat.

Cóż można powiedzieć. Lektura mięsnych na joemonsterze nauczyła mnie jednej zasady: jeśli nie widziałeś czegoś na własne oczy, nie opowiadaj tego jako autentyk*.

Podobnie funkcjonuje legenda o rozpuszczonym, bezstresowo wychowywanym dziecku, jego niewzruszonej matce i reagującym współpasażerze. Wersji jest wiele, jedną z nich zdarzyło się opublikować (niestety, jako autentyk) Joannie Chmielewskiej w swojej autobiografii:

Autobiografia - strona z anegdotą

Fotografia nie jest najlepiej zrobiona, ale treść anegdoty daje się przeczytać. Wszystko przez to, że książka miała miękką klejoną oprawę i trudno było wyprostować stronę. Dodatkowo książka była pożyczona, więc nie chciałem jej przy tym uszkodzić.

Pani Joanny czepiać się jednak nie będę, bo wydarzyło się to w czasach preinternetowych, kiedy sprawdzenie, że jest to miejska legenda, nie było tak łatwe jak dzisiaj.

Autobiografia - strona tytułowa z rokiem wydania

Powyższą fotkę zrobiłem tylko i wyłącznie w celu uwiecznienia roku wydania. Dowodzi ona jednoznacznie, że anegdota funkcjonowała już przed rokiem 1994. Niektórzy twierdzą, że słyszeli ją w latach 80., a nawet 70.

*) Na początku lat 90., a był to czas wymiany kasowników z dziurkujących na drukujące, usłyszałem "autentyczną" opowieść o babci, która nie wiedziała, jak skorzystać z nowego kasownika. Mój dowcipny kolega miał jej powiedzieć, że trzeba włożyć bilet i powiedzieć, dokąd się jedzie, co oczywiście babcia zrobiła. Ha, ha, kupa śmiechu. Niestety, historię tę zdarzyło mi się powtórzyć parę razy jako autentyk, jest mi wstyd z tego powodu, wspomnienie tego występku wciąż mnie prześladuje, choć staram się je wyprzeć :-) Po latach dowiedziałem się z joemonstera, że owa kobiecina przemierzyła kraj wzdłuż i wszerz, pojawiając się we wszystkich możliwych środkach komunikacji publicznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz